poniedziałek, 26 października 2015

16 godzin w terenie!


Plecak, jest. Karimata, jest. Śpiwór, jest. Siatka maskująca, jest. Stelaż czatowni, jest. Plandeka czatowni, jest. Kalosze, są. Patelnia do naleśników (mój ground pod), jest. Czapka, rękawice, ciepłe ubranie, są. Chyba wszystko. Czego zapomniałem wyjdzie w praniu. Rzeczy sporo a ręce tylko dwie, no cóż w życiu trzeba liczyć tylko na siebie. Zabieram graty i idę w stronę trzcin na jednym ze stawów w Dolinie Baryczy.
Mam plan zanocowania razem z żurawiami na stawie oraz zrobienia im zdjęć wieczornych i porannych na ich noclegowisku. Z obserwacji z poprzednich dni wiem, że przylatują po godzinie 17:00. Mamy 16:00 a tu pierwsze zaskoczenie, żurawie już są! To utrudnia mój plan, gdyż nie mogę na linii trzcin rozłożyć się z czatownią i sprzętem gdyż mógłbym spłoszyć ptaki a tego bym sobie nie wybaczył. Zaciągam sprzęt w trzciny, gęsty pas roślinności odgradza mnie od ptaków. Montuję aparat na grund pod, nakrywam się siatką maskującą i zostaje mi….czołganie się po udeptanej przez jelenie ścieżce prowadzącej na skraj trzcin. Odległość niewielka, może nieco ponad 5 metrów ale grząski i wilgotno-błotnisty grunt nie zachęca. Docieram do końca trzcin, powoli wysuwam aparat przez siatkę maskującą i czekam na reakcje ptaków. Na szczęście nie ma jej, żurawie a nawet czaple, które są najbliżej mnie nie reagują, nie dostrzegają mnie. Jedyny minus tego wszystkiego to moja pozycja. Łokcie zapadają się w grząskim błocie, aparat stoi niestabilnie, muszę go przytrzymywać obiema rękami aby się nie kołysał i nie wywrócił. W tak niewygodnej pozycji spędzam około 2 godzin fotografując żurawie i czaple, plątające się przede mną.


W trakcie robienia zdjęć słyszę szelest, coś zbliża się do mnie. Do głowy przychodzi mi jeleń, lis, dzik….co idzie w moją stronę? Nie mogę nic wypatrzeć, słyszę, że to coś sporego…
Tym „sporym” zwierzęciem okazała się norka, która przyszła na obchód swojego terenu i znalazła mnie. Podeszła na metr do mnie, po czym obeszła mnie od tyłu i na moją lewą stronę. Znowu zaczęła mi się przyglądać by ostatecznie przejść niecały metr przed moim obiektywem i zniknąć w trzcinach.
W tym czasie na staw zlatują się kolejne grupy żurawi, czaple gdzieś odlatują a nad staw nadciąga mrok zstępując miejsce słońca, które znika za horyzontem.




  




To czas dla mnie, na zrobienie swojego „legowiska”. W półmroku, w trzcinach jestem zupełnie niewidzialny dla żurawi, więc szybko stawiam swoją czatownię, wkładam do środka karimatę i rozkładam śpiwór. Teraz czas na mnie, ściągam kalosze i wsuwam się do śpiwora, leżę….i dopiero zaczynam czuć jak jest niewygodnie. Miejsce nie jest płaskie jak deska, to raczej lej z wbijającymi się trzcinami od spodu karimaty z każdej strony. Tyłek mam najniżej, głowę trochę wyżej a klatka piersiowa jest wyżej niż tyłek i głowa. Dodatkowo jeszcze aparat nie chce stabilnie stać więc podkładam polar i próbuję go wypoziomować.
Żurawie, gęsi odzywają się to milkną, „gadają” raz ciszej, raz głośniej….w zasadzie to nie ma sekundy aby coś się nie działo, dobiegają mnie jakieś odgłosy, szmery, szelesty, ryki itd… Po jakimś czasie leżenia i wsłuchiwania się w szepty nocy postanawiam się zdrzemnąć i….nie udaje mi się to ponieważ słyszę plusk „czegoś” w wodzie. Wyglądam przez otwór z czatowni (na noc schowałem obiektyw do środka więc prawie całą głowę mogłem wystawić na zewnątrz czatowni przez otwór na obiektyw) i w pierwszej chwili nic nie widzę. Nagle trzask, rozbryzgująca się woda przede mną w odległości około 50 metrów i dwa kontury byków (samców jeleni) walczących ze sobą. Szans na zdjęcie nie mam żadnych (zbyt ciemno) więc tylko patrzę i czuję się jak widz w pierwszym rzędzie w teatrze. Walka dwóch nabuzowanych testosteronem samców trwa, co chwilę słychać uderzające o siebie poroża, sapanie, jęki i znowu woda bryzga w powietrze. Sytuacja trwa około 3 minut po których jeden ucieka w lewo a drugi dostojnie odchodzi w prawo patrząc się na mnie. Czy mnie widzi? Tak, byk zatrzymuje się, patrzy w moim kierunku i nagle wystrzeliwuje jak z procy oddalając się ode mnie, to znak, że mnie wyczuł, przestraszył się (dla zwierząt zapach człowieka kojarzy się ze śmiercią) i uciekł.



Postanawiam się zdrzemnąć pomimo ciągłego klangoru żurawi i gęsi. Spałem chyba z godzinę po czym zostałem wyrwany ryknięciem byka z mojej prawej strony, był obok w trzcinach. Po chwili słyszę dźwięk chlapiącej wody i widzę jak idzie na drugi brzeg lecz przed sobą ma wielkie stado żurawi (około 700 sztuk). Zaciekawiony co się stanie patrzę na oddalającego się jelenia. Ptaki stojące na środku nagle dzielą się na dwie grupy robiąc tunel miedzy sobą przez który przechodzi pan i władca = jeleń. Sytuacja z jeleniami przechodzącymi przez staw powtarza się kilkakrotnie, przechodzą nawet stada po 10 osobników.
Pierwsza w nocy a ja wychodzę z czatowni na czynności fizjologiczne. Księżyc świeci pełnym blaskiem, który rysuje mocne, mroczne cienie. Jest pięknie, wszystko wydaje się magiczne, te ptaki, jelenie, gęsi, całe otoczenie.
Wchodzę z powrotem do śpiwora i zasypiam lecz gdy się budzę czeka na mnie kolejna niespodzianka. Żurawie są tuż obok mnie. Mając obiektyw 150mm nie mieszą mi się w kadrze! Nie pamiętam bym był kiedykolwiek bliżej żurawi. Niestety księżyc gdzieś się schował za chmurami więc stwierdzam, że najlepiej będzie jak pójdę spokojnie spać a jest szansa, że rano będą.
Niestety, nadziej matką…… Gdy się budzę, jeszcze przed wschodem słońca, żurawi już nie ma, są na środku stawu z więc daleko. Z każdą minutą im jest jaśniej tym więcej żurawi budzi się do życia, do kolejnego dnia walki o przetrwanie. Poranek jest szaro-bury bez odrobiny słońca więc żurawie szybko odlatują a mi zostaje spakować się i opuścić Dolinę Baryczy gdzie przeżyłem swoje pierwsze pełne nocowanie w tak fantastycznych okolicznościach przyrody.


  






sobota, 11 lipca 2015

Pustułki - część pierwsza - Zaloty

Temat Pustułki (ptaka drapieżnego z rodziny sokołowatych) zaczął się 04.05.2015r., w momencie, gdy siedząc przy biurku w pracy, po długim majowym weekendzie, zobaczyłem ptaka siedzącego na wprost mnie, na tarasie. Od tego momentu widzę pustułki codziennie, obserwuję i uwieczniam na zdjęciach. Ich okres lęgowy można podzielić na kilka część. Dziś pierwsza = ZALOTY.


Zaloty to znaczący etap w życiu pustułek. Aby doszło do powyższej sytuacji, końcowego etapu zalotów, samiec musi się nieźle natrudzić.

Najpierw potrzebny jest samiec (poniżej).....


...i samica (poniżej). Najłatwiej płeć odróżnić po kolorze, odcieniu głowy. Samiec ma wyraźnie szarą/popielatą głowę. U samicy głowa jest w kolorze reszty ciała, nie odznacza się tak jak ma to miejsce u samca. Dodatkowo płeć można rozróżnić po pręgach na ogonie. U samca, jedna wyraźna pręga. Samica poza główną pręgą ma jeszcze kilka mniejszych (dobrze widać to na poniższym zdjęciu).


Samica wybiera miejsce na gniazdo a samiec musi ją przekonać, że jest "jej wart". Taki mały test w którym samiec potwierdza swoją sprawność a przy okazji nakarmi samice.

Jak samiec przekonuje samicę? Najprościej jak się da, czyli przez żołądek do serca :)

Nie wiem czy to ze względu na wysyp jaszczurek w tym roku, czy może jakieś inne czynniki ale w fazie zalotów, które obserwowałem, samiec najczęściej przynosił jaszczurki zwinki. Sporadycznie trafiały się gryzonie a ptaki w diecie były nieobecne. 



Schemat zalotów był prosty. Za każdym razem samiec przylatywał ze zdobyczą, kręcił się wokół gniazda na którym siedziała samica i zachęcał ją do odebrania zdobyczy. Samica opuszczała gniazdo, przejmowała zdobycz i ją zjadała. Na ten moment czekał samiec. W chwili gdy tylko kończyła otrzymaną od samca zdobycz samiec "atakował ją" (patrz pierwsze zdjęcie).
Okres zalotów trwał do złożenia ostatniego jaja. W przypadku "moich" pustułek było to 5 dni.


sobota, 16 maja 2015

Nie ma złych wypadów fotograficznych :)


Wyjazd pełen nadziei by zobaczyć rajskie ptaki jakimi są żołny. Czy przyleciały, czy będą w tym samym miejscu co przez ostatnie dwa lata? Dużo pytań na które jeszcze nie znam odpowiedzi... 

Nie miejscu jestem przed samym wschodem słońca, nie spieszę się, żołny na swój rewir prawie nigdy nie przylatują przed wschodem. Idę swoją stałą ścieżką na łąkowe wzgórze, w oddali widzę przebiegającą sarnę, którą w tym miejscu spotykam tak często, że nawet nie podążam za nią wzrokiem. Budzę się a raczej stoję jak wryty, w momencie gdy dochodzę do miejsca gdzie zauważyłem sarnę po raz pierwszy. Moim oczom ukazuje się wygniecione miejsce gdzie sarna musiała chwilę wcześniej urodzić małą sarenkę!!!
Maleństwo jest pokryte białym śluzem, leży w trawie, widać resztki pępowiny...stoję przestraszony o los małej sarny w ten słoneczny, lecz chłodny poranek. Przez głowę przelatują myśli co robić.... Wiem, że nie wolno takich zwierząt zabierać do domu ani im pomagać. Matka zapewne przeczeka moją obecność po czym wróci do swojego pozostawionego potomstwa. Robię szybko poglądowe zdjęcie i odchodzę aby matka w spokoju mogła do niej wrócić.

Wychodzę na górkę z której zawsze fotografuje żołny a moim oczom ukazuję się dramatyczny krajobraz. 


Śmieci, śmieci i jeszcze raz śmieci. Kiedyś były tu trzciny, mały staw, trochę drzew, łąka i małe nielegalne wysypisko. Teraz teren został zrównany z ziemią. Jest tylko kilku metrowej grubości wysypisko przysypane odrobiną ziemi/piasku. Czar o żołnach, owadach i ptakach prysł jak bańka mydlana...

Siedzę na wzgórzu zastanawiając się co teraz? Dlaczego los nie jest dla mnie łaskawy? Dlaczego trzeci rok z rzędu poluję na żołny lecz bez rezultatu? Teraz te śmieci i zmienione całkowicie środowisko, czy ptaki sobie z tym poradzą? Czy będą żyły w takich warunkach?

Wracam do samochodu przechodząc ponownie koło małej sarenki, nadal leży tam sama ale jest już bardziej ruchliwa. Mała zlizuje z siebie śluz, delikatnie popiskuje i na mój widok próbuje wstać i podejść do mnie. Żegnam ją dobrym słowem i znikam aby nie traciła energii na mnie i aby jej mama wróciła do niej jak najszybciej.

Podchodzę do samochodu i słyszę "ten" dźwięk, to żołny, które w ilości 3 sztuk przelatują nad moją głową i kierują się wprost na skarpę ze śmieciami. Czyżbym miał otrzymać kolejną szansę od losu i móc fotografować te ptaki?
Pełen nadziei wracam do domu bo podsumowując, poranek owocny, masa wrażeń w postaci małej sarny czy powracających żołn.... :)

P.S.
Następnego dnia przyjeżdżam by sprawdzić co z małą sarną. Oczywiście nie ma jej ale spotykam jej matkę w pobliżu w wysokiej trawie z której po kryjomu wymyka się  a po około 2 godzinach wraca w to samo miejsce. To znak, że mała na pewno tam jest :)