Dojeżdżam na miejsce, jest ciemno, trawa
pokryta szronem błyszczy się odbijając światła samochodu. Termometr pokazuje -1
stopni Celsjusza a ja cieszę się, że wziąłem drugi polar gdyż jestem
zmarzluchem i na każde zimne poranki staram porządnie się ubrać. Dziś mam dwie
pary "kaleson", spodnie i spodniobuty aby dojść w odpowiednie
miejsce. Poza tym koszulka, sweter, polar, bluza i drugi polar moro oraz czapka
i rękawiczki.
Ciemno, obładowany sprzętem idę na
miejsce, które dzień wcześniej sobie wysiedziałem spędzając tam kilka godzin.
Idę i nie mogę znaleźć 40 cm przerwy w trzcinach. Przerwy, która jest ścieżką
zwierząt. Nie mam latarki ani wolnej ręki aby wyjąć telefon i choć trochę sobie
poświecić. W mroku po kilkukrotnym wejściu twarzą prosto w trzciny w końcu
znajduję wejście. Odetchnąwszy z ulgą podążam ścieżką otoczony ponad dwumetrowymi trzcinami, które wyglądają w nocy jak mury, zamykające się nad moją
głową. Mijam kolejne rozwidlenia, skrzyżowania zwierzęcych dróg, czuje się jak
w labiryncie z którego nie mogę się wydostać, nie mogę znaleźć wczorajszego
miejsca. Po kilku próbach rezygnuję i szukam już jakiegokolwiek miejsca gdzie
kończą się trzciny a zaczyna się brzeg stawu. Tam szybko się
"rozbijam", przykrywam siatką i czekam.
Na stawie gwarno choć jeszcze nic nie
widać. Słyszę Żurawie na które tak bardzo czekałem, słyszę Gęsi, Bieliki i
uzbrajam się w cierpliwość z nadzieją, żeby tylko te wszystkie ptaki zostały do
wschodu słońca.
Przede mną zaczynają krzątać się Gęsi,
słyszę je naprawdę blisko i zaczynam widzieć kształty….już nawet autofocus
potrafi na nich ustawić ostrość. Tymczasem z drugiego końca stawu słychać huk a
następnie gęganie gęsi wzbijających się w powietrze. Automatycznie gęsi przede
mną zaczynają gęgać, podnoszą głowy. Czy odlecą, czy jeszcze zostaną dając mi
nadzieję? Nie, nie wytrzymały, gęgnęło na raz ok. 50 osobników i już ich nie
było….odleciały.
Teraz gdy jest trochę jaśniej zaczynam
dostrzegać żurawie w oddali. Widzę je, robię zdjęcia i czekam na lepsze światło
i tak w kółko J Ich
klangor, podnoszony co chwilę, słychać chyba wszędzie przy takiej ilości
osobników (ok. 500 sztuk). Jest to mój ulubiony dźwięk, głos, który sprawia
jakąś błogość, szacunek, dostojeństwo tego ptaka, klimat i radość.
W szarościach poranka robię im mnóstwo
zdjęć, lądujących, startujących lub po prostu stojących. Co ciekawe wśród nich
dostrzegam bociana białego, który jest o połowę mniejszy i widać go na zdjęciu
numer 7 od góry. Co on tu robi? Pewnie pomylił stada, jeśli nie odleci to
zginie….
Podążając wzdłuż linii horyzontu nagle
dostrzegam jakieś dwie głowy pojawiające się i znikające tuż za żurawiami. To
biegnąca przez staw łania (samica jelenia) z drugą lub młodym. Chyba ostatnio
mam szczęście do ssaków bo co się wybiorę nad staw to za każdym razem spotykam
jelenie.
Jelenie jeleniami, lecz coś przemknęło nad moją głową, próbuje spojrzeć obiektywem w górę lecz nie
mogę znaleźć ptaka. Szybkie spojrzenie przez siatkę, lokalizacja Bielika i
patrzę już przez obiektyw. Ptak w tym czasie robi zwrot i pikuje przede mną w
wodę. Sytuacja dzieję się naprawdę szybko. W ułamkach sekundy Bielik wyrzuca
szpony do przodu w wodę, które łapią rybę, po czym odlatuję sprawdzając jeszcze
czy na pewno ją ma. Zdjęcie pierwsze w tym poście to właśnie sytuacja gdy
Bielik schylił głowę jakby chciał się upewnić czy na pewno ma swoją zdobycz.
Tak bliską sytuacje z Bielikiem zapamiętam
chyba do końca życia, gdyż zrobiło na mnie niesamowite wrażenie, wrażenie potęgi, mocy,
sprawności i perfekcyjności w wykonanym ataku.