Niedziela a ja przemoczony wracam już przed 6 rano do domu - jedyne co pamiętam to deszcz, deszcze i mocniejszy deszcz :) Próbowałem być twardzielem ale nie dałem rady, pogoda zwyciężyła a ja przemoczony poddałem się ale tylko do następnego dnia...
Rano zaatakowałem leżąc już o 4 w ukryciu. Początek bardzo spokojny, drzemie, rozmyślam co dziś może się trafić a czas płynie...5:39 wykonuje dopiero pierwsze zdjęcie to przepływająca nieopodal
Łyska.Przemyka tylko koło mnie i znika po mojej lewej stronie. W międzyczasie odwiedza mnie pliszka żółta ale znowu tylko na krótką chwilę.
Leżę z utęsknieniem czekając na Łęczaki lub inne brodzące ale niestety ich nie ma :(. Do tej pory zawsze całe ich stada przemieszczały się po zbiorniku a dziś nie widziałem ani jednego osobnika, żadnego brodzącego lub choćby ich odgłosów świadczących, że są gdzieś w pobliżu.
Czas mija a ja coraz bardziej jestem przekonany, że to stracony wypad gdy nagle słyszę "ten dźwięk"....Krwawodziób...tylko gdzie...słyszę go gdzieś po lewej stronie...słyszę coraz bliżej i nagle! ląduje dokładnie przede mną!!! Wprost niewiarygodne zdarzenie! Niby tak oczekiwany a jednak zupełnie mnie zaskoczył.
Stoi i krzyczy, że przyleciał lecz kątem oka mnie obserwuje. Strzał migawki niepokoi go i chowa się za kępę trzcin uniemożliwiając mi wykonanie zdjęcia.
Mija chwila a on zaciekawiony wychyla głowę za trzcin i znowu mnie obserwuje.
Nagle przelatuje coś przed obiektywem - to drugi Krwawodziób wylądował przed mną i jak poprzedni schował się za trzciny.
Szybka kąpiel, wydanie głosu i już ich nie ma :(
Spotkanie bardzo krótkie ale adrenalina maksymalnie podskoczyła i podniesiony na duchu czekam na kolejne wydarzenia.
Czekam 15min...30min...45min i kompletnie nic się nie dzieje. Co to za ciężki sezon fotograficzny...
Godzina...patrzę na zegarek i ustalam godzinę "zero" - godzinę kiedy mam zamiar się zbierać i wracać do domu.
Czekam do 8:00 i jadę.
7:52 nad rozlewiskiem przelatuje Błotniak stawowy i zupełnie mnie zaskakując siada na drzewie naprzeciwko!
Mam go na celowniku i jestem w każdej chwili przygotowany na zrobienie zdjęcia...mija 5 minut i podrywa się do lotu a mój zbyt wooooolny aparat ledwo daje sobie radę z tą sytuacją.
Ponownie ląduje na wierzchołku tego samego drzewa...znowu palec nerwowo czeka na spuście a minuty mijają.
W końcu zrywa się do lotu, ponownie robi jedno okrążenie i patrząc na coś w dole wpada w trzciny na przeciwległym brzegu. Patrzę jak drepcze sobie między trzcinami i zastanawiam się co on do cholery kombinuje...przecież w tak gęstych trzcinach nie jest w stanie polować...może chce się napić wody? Czekam...
Ponownie wzbija się w powietrze i wpada w jeszcze gęstsze trzciny nad samym brzegiem i czeka. Teraz dopiero widzę na kogo on czeka.
Z prawej strony nadpływa Łyska i płynie przy samym brzegu. Wydaje się, że albo nie jest świadoma tego co robi albo nie wiem co...!
Jest coraz bliżej, mija Błotniaka i w odelgłości 3,4m spokojnie sobie żeruje a Błotniak ją obserwuje.
Może ta Łyska zakłada, że przyjaciół trzeba mieć blisko siebie a wrogów jeszcze bliżej :)
W końcu Błotniak atakuje upatrzoną Łyskę a ja podekscytowany próbuję zrobić kilka zdjęć upamiętniających tą chwilę...niestety atak okazuje się nieudany. Łyska ucieka w jedną a zniechęcony Błotniak w drugą opuszczając rozlewisko nad którym leżę.
Błotniak nie zdążył jeszcze na dobre odlecieć gdy przede mną stanął Łęczak - 1 osobnik. Powinien raczej nazywać się samotnik:)
On okazał się osobnikiem kończącym ten wypad. Spacerował sobie przez jakąś chwilę przed moim obiektywem po czym znikł z pola mojego widzenia.
Wracając do mojej ustalonej godziny 8:00 -> przesunęła się na 9:00 :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz