czwartek, 9 września 2010

Rędzin 05.09.2010

Tym razem jadę sam, bez mojego kolegi Mariusza. Szczerze powiem, że już się odzwyczaiłem od samotnych wypraw które były dla mnie czymś naturalnym.
Ciemno, zimno i na dodatek komary...myślałem, że temperatura 5 stopni wykończy je całkowicie!

Drepcze do swojej czatownia w stroju który tym razem utrudnia poruszanie. Obawiając się niskiej temperatury ubrałem się naprawdę grubo: najpierw ciepła bielizna polarowa (koszulka z długim rękawem i kalesony), dwie pary spodni dresowych, spodnie moro, koszulka, wełniany sweter, polar, kurtka moro i na to wszystko spodniobuty. Wydawało mi się, że będzie mi naprawdę ciepło lecz kilkugodzinne leżenie w wodzie dało mi się we znaki.


Przeszywające zimno zaczęło dokuczać już po około godzinie, przypomniały mi się chwile gdy zimą wędrowałem przez Karkonosze. Zima, śnieg, porwisty wiatr i to przeszywające zimno. Tak właśnie czułem się dzisiaj. Ale nie dałem za wygraną i czekałem na pierwsze promienie słońca które w końcu nadeszły wraz z Łęczakami i Biegusami zmiennymi.


Adrenalina skoczyła momentalnie gdy pojawiły się ptaki wrzucając mnie w wir fotografii. Dodatkową zaletą ptaków i związanej z tym adrenaliny jest brak odczuwania niewygód a więc przede wszystkim zimna i ścierpniętych kończyn.


Myśląc jedynie o wykonaniu dobrego ujęcia dostrzegam nagle jakiegoś ptaka w stadzie który nie pasuje mi do reszty. Nie żebym się nie znał na gatunkach ptaków ale najwyraźniej jest to coś czego w życiu jeszcze nie widziałem i którego nie powinienem się w tym regionie Polski spodziewać. Patrząc przez obiektyw, przez myśl przechodzi mi tylko jedna nazwa - Piaskowiec. Mały ptak który kojarzy mi się z morzem, plażą i piaskiem.
Jestem tak podekscytowany, że nie mogę zrobić zadowalającego mnie ujęcia. Dodatkowo ptak jest bardzo szybki i pełen wigoru z czym nie może wygrać mój sprzęt i ustawić poprawnie ostrości.
Mimo wszystko walczę z nim przy okazji fotografując innych zbliżających się do mnie towarzyszy.


Ptaki to odlatują to przylatują, pojawią się cyranka w szacie spoczynkowej, która wchodzi na wysepkę przede mną.


Na koniec odwiedza mnie trzciniak zapowiadając koniec tej wyprawy. Przemarznięty próbuje wyczołgać się z czatowni i o mało nie wpadam twarzą do zimnej wody.



Zadowolony, wracam do domu z myślą o mojej rodzinie i ciepłej kąpieli.