poniedziałek, 29 września 2014

sobota, 6 września 2014

Tonąca baletnica


Nareszcie! W końcu jadę na 100% ptasi wypad, gdyż niestety ten sezon pod względem ptaków mnie nie rozpieszczał i w zasadzie nie było o czym pisać, co widać po wcześniejszych wpisach na blogu. Przeważają zdjęcia makro, trochę wschodów słońca i znowu makro.
Oczywiście nie mówię, że zdjęcia makro nie sprawiają mi przyjemności, wręcz przeciwnie lecz nie wywołują tylu emocji, drżenia rąk, szybkiego oddechu i palpitacji serca, które dopadają mnie przy fotografowaniu ptaków i tak też było tego dnia.
Wszystko za sprawą powyższego zdjęcia ale po kolei...

4:45 a ja stoję przy samochodzie przebierając się w spodniobuty, aparat mocuję do statywu i zarzucam na ramię. Maszeruję w kierunku stawu otoczony ciemnym lasem z jednej i drugiej strony. Jedynie gwiazdy mnie obserwują oraz od czasu do czasu odzywające się puszczyki zwyczajne.
Gdy docieram na miejsce mgła delikatna spowija staw. Zaczynam przy brzegu szukając w trzcinach ciekawego miejsca, takiego nie za głębokiego, ale też nie za płytkiego. Niestety stawy mają to do siebie, że takich miejsc w zasadzie nie ma. Dwa kroki i wody jest już po pas a ja chciałem sobie wygodnie usiąść. W końcu udaje mi się znaleźć odpowiednie miejsce i siedząc tyłkiem w wodzie ustawiam przed sobą statyw. Ubrany w kominiarkę, rękawice moroi zakryty siatką maskującą rozpoczynam "czatowanie".

W takiej pozycji siedzę i czekam nasłuchując każdy dźwięk, który słyszę przed sobą, po bokach czy nawet za sobą. Najbardziej zastanawia mnie ciągły szelest po mojej lewej stronie...coś jakby chodziło blisko mnie, lecz  w ciemnościach nie mogę nic wypatrzyć.
Gdy pojawiają się pierwsze szarości dnia zaczynam na stawie rozpoznawać kształty zbliżających się do mnie ptaków. Gdy robię się jeszcze jaśniej próbuję im zrobić zdjęcie jak tej poniższej rodzince perkoza dwuczubego z młodym.
Ta para ptaków pojawiała się koło mnie co jakiś czas przez cały okres mego pobytu. Dorosły perkoz nurkował łapiąc małe rybki a malec nawoływał i prosił o jedzenie. Wyglądało to tak jakby młody nigdy nie przestawał być głodny pomimo otrzymywania średnio jednej ryby na 5 minut.



Późnej zaczęły odwiedzać mnie łyski ale nie były już tak ufne jak perkozy dwuczube czy perkozki. Podpływały zachowując dystans a w przypadku wykonania przeze mnie małego ruchu aparatem od razu odpływały.


Z perkozkami było inaczej. Dorosłe zachowywały odpowiedni dystans lub co chwilę nurkowały a tym samym utrudniały mi złapanie ich w kadrze.


Fotografując ptaki doczekałem się wschodu słońca, który spowodował, że na stawie zrobiło się złoto i czerwono. Dodatkowo na przeciwległym brzegu, na suchym drzewie pojawiły się dwa bieliki i zaczęły swoje poranne nawoływania. Głos bielika jest charakterystyczny i niesamowicie komponował się z klimatem wschodu słońca nad stawem.






Spędzając błogo czas wśród perkozów dwuczubych, perkozków, bielików, przelatujących kruków, nagle zauważam coś innego! To wielka czapla biała ląduje po moje prawej stronie, na środku stawu.
Jej gracja pląta się z niezdarnością w tym nietypowym miejscu dla niej. Gdyby wylądowała przy brzegu nie było by w tym nic dziwnego ale dwumetrowej głębokości środek stawu porośnięty roślinnością jest dla niej za głęboki. Jej lądowanie powoduje, że z każdą sekundą zapada się coraz bardziej, aż po pas.
Ciągłe zapadanie się czapli białej nie odpowiada jej, więc co chwilę przelatuje w inne miejsce szukając bardziej pewnego gruntu. Niestety efekt jest identyczny i w każdym nowo wybranym miejscu idzie na dno. W końcu po kilku próbach czapla biała rezygnuję, przelatuje nade mną zupełnie nieświadoma mojej obecności i tego, że jej nieudane zmagania z poszukiwaniem stabilnego gruntu zostały trwale przeze mnie uwiecznione w promieniach sobotniego poranka z czego ogromnie się cieszę. Co więcej smukłe i długie nogi czapli oraz jej gracja kojarzą mi się z baletem więc tytuł zdjęcia nie mógł być inny. Poniżej kilka dodatkowych kadrów.











Tego poranka zaskakuje mnie jeszcze jeden "jegomość", zimorodek, który przez cały pobyt latał jak opętany po stawie ale w pewnym momencie zawisł nad moją głową jakby chciał na niej usiąść. Zdziwiłem się ale ani drgnąłem a on zawrócił i usiadł przede mną na porastającej staw roślinności. Po chwili wykonał jeszcze jeden nalot na mnie, lecz ponownie zawrócił i wybrał do obserwowania mnie inny patyczek. W sumie trzy razy wykonał tą procedurę po czym zostawił mnie w spokoju:)

Na koniec dowiedziałem się co tak przez cały mój pobyt szeleściło w trzcinach po mojej lewej stronie. Gdy postanowiłem się zbierać do domu z trzcin wyleciał bączek, przeleciał kilka metrów i zapadł w przybrzeżne trzciny, a ja siedziałem z opadniętą szczęką jeszcze przez chwilę, gdyż nie dowierzałem w to co zobaczyłem.