środa, 3 listopada 2010

Rędzin 31.10.2010

Otwieram zaspane oko i zastanawiam się która jest godzina, 4 czy 5 rano? Tej nocy była zmiana czasu i zastanawiam się czy telefon automatycznie przestawił czas, czy może obudziłem się o godzinę za wcześnie. Trafiłem w to ostatnie więc idę jeszcze pospać:)
Od tego momentu myślałem, że może być tylko lepiej lecz:
Po pierwsze moja skodzinka nie odpala (w niejeżdżonej przez 2 tygodnie rozładował się akumulator). Mimo to dostaje się na miejsce i zaczynam przebierać. Tym razem pierwsza próba w spodniach narciarskich i spodniobutach. Udaje mi się w te ciuchy wbić i wyruszam do czatowni. Wody po drodze bardzo dużo, przedzieranie się przez trawy i trzciny powoduje, że zanim docieram do miejsca czuje już swoje zmęczone nogi.
Jestem już przy brzegu i słyszę głosy żurawi, jest ciemno, skradam się ostatnie 100 metrów i nagle stoję jak wryty. Czatownia zniknęła!!! Rozglądam się po najbliższej okolicy lecz niestety nigdzie jej nie ma :(
Podłamany zasiadam w kępce trzcin i czekam na wschód słońca z nadzieją, że żurawie po przeciwnej stronie stawu nie odlecą przed świtem a ja wykonam kilka ciekawych zdjęć.

Siedzę tak sobie w maleńkiej kępie trzcin gdy coraz więcej kaczek zbiera się wokół mnie. Przede mną głowienki, cyranki i cyraneczki a za moimi plecami, dosłownie w odległości 4m zasiadły na małej wysepce świstuny.
Po raz setny przeklinam i wkurzam się na siebie, że dzień wcześniej nie sprawdziłem i nie przygotowałem miejsca do fotografowania.


Robi się coraz jaśniej lecz nie udaje mi się wykonać żadnych ciekawych zdjęć. Na słońce musze jeszcze sporo poczekać lecz żurawie tego nie rozumieją i nagle odlatują całym stadem liczącym około 300 osobników.

Gdy na stawie robi się pusto rozpoczynam poszukiwania i swoją czatownie znajduję pod drzewem w jednym z rogów stawu.