niedziela, 12 grudnia 2010

Rędzin 12.12.2010

12 grudnia 2010 roku rozpoczynam zimowy sezon fotograficzny w którym mam zamiar skupić się na fotografowaniu ptaków drapieżnych.

Jest 6:00 rano gdy wraz z Mariuszem jedziemy do naszej zimowej czatowni. Niestety pogoda nie rozpieszcza; porywisty wiatr, plusowa temperatura, deszcz i topniejący śnieg. Mimo to pełni optymizmu docieramy do czatowni gdzie szybko zarzucamy przynętę (mięso), rozstawiamy sprzęt i zasiadamy w ciemnościach drzemiąc aż do świtu.

O 8:30 przylatuje pierwszy okaz którym jest Myszołów i zaczyna bez najmniejszych obaw żerować na naszej przynęcie. Jestem pod wrażeniem obcowania z tym ptakiem w tak bliskiej odległości i podpatrywania jego naturalnych zachowań. Najczęściej takie ptaki można zobaczyć jak szybują wysoko na niebie a ja mam możliwość obserwowania go z tak bliska. Pełen euforii przypatruje się jego ruchom i strzelam pojedyńcze zdjęcia które z uwagi na zbyt wczesną godzinę i paskudną pogodę można uznać jedynie za dokumentacyjnie.
Mija 45 minut które wydają mi się dłuższą chwilą gdyż nagle Myszołów podnosi głowę do góry i zaniepokojony odlatuje. To najprawdopodobniej przelatujące kruki spłoszyły naszego ptaka.


W zaledwie 10min później z drzewa naprzeciwko naszej czatowni leci kolejny ptak, myszołów, który ląduje przed czatownią rozgląda się i niestety zrywa się z powrotem do lotu.

Sekundy, minuty, godziny mijają a przy naszej czatowni nic ciekawego się nie dzieje. Jedynie pogoda staję się coraz gorsza a nam dokucza przejmujące zimno.
Zmarznięci postanawiamy zakończyć dzisiejsze posiedzenie.

środa, 3 listopada 2010

Rędzin 31.10.2010

Otwieram zaspane oko i zastanawiam się która jest godzina, 4 czy 5 rano? Tej nocy była zmiana czasu i zastanawiam się czy telefon automatycznie przestawił czas, czy może obudziłem się o godzinę za wcześnie. Trafiłem w to ostatnie więc idę jeszcze pospać:)
Od tego momentu myślałem, że może być tylko lepiej lecz:
Po pierwsze moja skodzinka nie odpala (w niejeżdżonej przez 2 tygodnie rozładował się akumulator). Mimo to dostaje się na miejsce i zaczynam przebierać. Tym razem pierwsza próba w spodniach narciarskich i spodniobutach. Udaje mi się w te ciuchy wbić i wyruszam do czatowni. Wody po drodze bardzo dużo, przedzieranie się przez trawy i trzciny powoduje, że zanim docieram do miejsca czuje już swoje zmęczone nogi.
Jestem już przy brzegu i słyszę głosy żurawi, jest ciemno, skradam się ostatnie 100 metrów i nagle stoję jak wryty. Czatownia zniknęła!!! Rozglądam się po najbliższej okolicy lecz niestety nigdzie jej nie ma :(
Podłamany zasiadam w kępce trzcin i czekam na wschód słońca z nadzieją, że żurawie po przeciwnej stronie stawu nie odlecą przed świtem a ja wykonam kilka ciekawych zdjęć.

Siedzę tak sobie w maleńkiej kępie trzcin gdy coraz więcej kaczek zbiera się wokół mnie. Przede mną głowienki, cyranki i cyraneczki a za moimi plecami, dosłownie w odległości 4m zasiadły na małej wysepce świstuny.
Po raz setny przeklinam i wkurzam się na siebie, że dzień wcześniej nie sprawdziłem i nie przygotowałem miejsca do fotografowania.


Robi się coraz jaśniej lecz nie udaje mi się wykonać żadnych ciekawych zdjęć. Na słońce musze jeszcze sporo poczekać lecz żurawie tego nie rozumieją i nagle odlatują całym stadem liczącym około 300 osobników.

Gdy na stawie robi się pusto rozpoczynam poszukiwania i swoją czatownie znajduję pod drzewem w jednym z rogów stawu.

czwartek, 9 września 2010

Rędzin 05.09.2010

Tym razem jadę sam, bez mojego kolegi Mariusza. Szczerze powiem, że już się odzwyczaiłem od samotnych wypraw które były dla mnie czymś naturalnym.
Ciemno, zimno i na dodatek komary...myślałem, że temperatura 5 stopni wykończy je całkowicie!

Drepcze do swojej czatownia w stroju który tym razem utrudnia poruszanie. Obawiając się niskiej temperatury ubrałem się naprawdę grubo: najpierw ciepła bielizna polarowa (koszulka z długim rękawem i kalesony), dwie pary spodni dresowych, spodnie moro, koszulka, wełniany sweter, polar, kurtka moro i na to wszystko spodniobuty. Wydawało mi się, że będzie mi naprawdę ciepło lecz kilkugodzinne leżenie w wodzie dało mi się we znaki.


Przeszywające zimno zaczęło dokuczać już po około godzinie, przypomniały mi się chwile gdy zimą wędrowałem przez Karkonosze. Zima, śnieg, porwisty wiatr i to przeszywające zimno. Tak właśnie czułem się dzisiaj. Ale nie dałem za wygraną i czekałem na pierwsze promienie słońca które w końcu nadeszły wraz z Łęczakami i Biegusami zmiennymi.


Adrenalina skoczyła momentalnie gdy pojawiły się ptaki wrzucając mnie w wir fotografii. Dodatkową zaletą ptaków i związanej z tym adrenaliny jest brak odczuwania niewygód a więc przede wszystkim zimna i ścierpniętych kończyn.


Myśląc jedynie o wykonaniu dobrego ujęcia dostrzegam nagle jakiegoś ptaka w stadzie który nie pasuje mi do reszty. Nie żebym się nie znał na gatunkach ptaków ale najwyraźniej jest to coś czego w życiu jeszcze nie widziałem i którego nie powinienem się w tym regionie Polski spodziewać. Patrząc przez obiektyw, przez myśl przechodzi mi tylko jedna nazwa - Piaskowiec. Mały ptak który kojarzy mi się z morzem, plażą i piaskiem.
Jestem tak podekscytowany, że nie mogę zrobić zadowalającego mnie ujęcia. Dodatkowo ptak jest bardzo szybki i pełen wigoru z czym nie może wygrać mój sprzęt i ustawić poprawnie ostrości.
Mimo wszystko walczę z nim przy okazji fotografując innych zbliżających się do mnie towarzyszy.


Ptaki to odlatują to przylatują, pojawią się cyranka w szacie spoczynkowej, która wchodzi na wysepkę przede mną.


Na koniec odwiedza mnie trzciniak zapowiadając koniec tej wyprawy. Przemarznięty próbuje wyczołgać się z czatowni i o mało nie wpadam twarzą do zimnej wody.



Zadowolony, wracam do domu z myślą o mojej rodzinie i ciepłej kąpieli.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Rędzin 29.08.2010



Jeszcze dzień wcześniej myślałem, że początek tej wyprawy będzie taki jak każdej innej a jednak mnie zupełnie zaskoczył.
Najpierw zgubiłem dwie karty (ale to okazało się wieczorem przed wyjazdem), rano pobudka i uświadomienie sobie, że nie zgrałem zdjęć z kart więc szybko uruchamiam notebooka i ups...rozładowany. Najciszej jak potrafię wyciągam zasilacz starając się nie budzić rodziny i kopiuje zdjęcia. Następnie zadowolony wskakuje do samochodu, zgarniam Mariusza i już jesteśmy na miejscu. Wysiadam z samochodu, chce zacząć się przebierać i...k###a nie ma spodniobutów. W jednej chwili widzę obraz balkonu i leżące tam spodniobuty. Ułamek sekundy zastanowienia i już jedziemy z powrotem do mojego mieszkania po brakujące ubranie bez którego nie ma co się wybierać. Pędzimy ile fabryka dała ale i tak tracimy godzinę czasu na tą "operację".

W końcu zasiadamy na swoich miejscach lecz ptaków w zasadzie nie ma:(
Czekamy i czekamy a ptaków nadal nie tylko nie widać ale i nie słychać. Zaczynam wątpić i płynę zobaczyć co się dzieje w innych częściach zbiornika. Pływam tak sobie i pływam gdy zauważam samotnego Łęczaka w oddali. Na nieszczęście zaczyna padać ale nie przejmuje się tym, jedynie zastanawiam jak wytrzyma to Mariusz leżący na palecie.

Płynę do Łęczaka lecz im bliżej jest tym bardziej nie pasuje mi na Łęczaka i okazuje się, że to Kwokacz. Płynę i płynę i nagle koło samotnego Kwokacza ląduje stado brodzców podnosząc moją adrenalinę. Zauważam wśród tych ptaków trzy niezidentyfikowane osobniki, prawdopodobnie gatunek którego jeszcze nie widziałem a tym bardziej nie fotografowałem.
Analizuje sytuację i zaczynam spokojne, powolne podpływanie z nadzieją, że uda mi się zbliżyć do ptaków.


Na przeciw mnie wychodzi mały komitet powitalny w osobie Kwokacza który spokojnie żerując zmierza w moim kierunku. Delikatnie manewruje "tratwą" aby uzyskać jak najlepsze światło i wykonuje wiele serii zdjęć Kwokacza.
Niestety jak się w domu okazuje zdjęcia są zbyt słabe jakościowo z uwagi na kiepskie światło.


Nadal robię zdjęcia gdy moi "trzej amigos" zrywają się wraz z bandą Łęczaków pozostawiając na polu walki jedynie Kwokacza. Przez chwilę zaczynam się obwiniać za zbyt szybkie podpływanie i spłoszenie takich okazów lecz na szczęście okazuje się, że to przelatujący Błotniak chciał na nie zapolować.


Skupiam się na maszerującym przede mną Kwokaczu i wykonuje zdjęcia.
Czas mija, deszcz to pada to przestaje i w końcu ponownie przylatują Łęczaki wraz z Biegusami zmiennymi. Dodatkowo pojawia się Kszyk oraz Piskliwy ale oba gatunki nie chcą współpracować tak więc skupiam się na Łęczakach i Biegusach.
Fotografuje tak szybko jak tylko na to sprzęt pozwala gdyż wiem, że nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna okazja na spotkanie takich gatunków.

Ponownie ptaki coś płoszy więc wysyłam sms-a do Mariusza, że płynę w jego kierunku lecz tak aby podpłynąć z naprzeciwka. Tu okazuje się, że Mariusz ma ptasie, gatunkowe eldorado i leży wśród Piskliwego, Kwokacza, Łęczaków, Kszyka i kto wie kogo jeszcze.


Zabieram się za zrobienie kilku zdjęć "od kuchni" i wychodzą one całkiem fajnie - jak widać na załączonych zdjęciach :)


Ptaki tak się do nas przyzwyczajają, że nie dość że podchodzą na 2m przed moją czatownie to dodatkowo mogłem z Mariuszem rozmawiać na głos!


Po chwili kończymy wypad i wracamy do domu.
Muszę dodać, że wyjątkowo zadowolony jest Mariusz ponieważ w ciągu ostatnich wypadów nie miał za bardzo szczęścia lub sam sobie potrafił wykrakać przyszłość. Myślę, że tym wypadem przełamał swoją pechową passę i teraz będzie tylko coraz lepiej.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Rędzin 15.08.2010


Czy wyobrażasz sobie ciemną, czarną noc z delikatną nutką mgiełki? Tak właśnie rozpoczęła się wyprawa, wysiadamy (Mariusz i ja) z samochodu a tu ciemno jak w..... Księżyca brak, niebo całkowicie zasłonięte przez chmury i na dodatek mgła, wszystko to powoduje, że widzialność jest w granicach kilku metrów.
Pomimo ciemności docieramy na przygotowane miejsca i czekamy, czekamy, czekamy....
W mojej z upgrade-owanej czatowni jest tak ciemno, że nawet nie widzę własnej ręki, dodatkowo usadowiłem się na mieliźnie co uniemożliwia znalezienie dogodnej pozycji.
Tak męcząc się dochodzi 5 rano i pojawiają się dwa Brodźce piskliwe. Niestety jest jeszcze zbyt ciemno i zdjęcia nie wychodzą.

Mija kolejna godzina bez ptaków w obiektywie więc podłamany wysyłam sms-a Mariuszowi że wypływam na "otwarte wody" - może uda się znaleźć jakieś obiekty do fotografowania.

Płynę w stronę jednego z brzegów aby po pierwsze nie płynąć przez środek zbiornika aby nie rzucać się w oczy, po drugie wiem, że koło środka jest rów podwodny w który nie chciałbym wpaść.

Płynąc śledzę przeciwległy brzegi i dostrzegam 3 białe plamy - po konsultacji mms-owej okazuje się, że to Ohary, bardzo ciekawe kaczki których do tej pory nie uwieczniłem na zdjęciach.

Ster na lewo i kieruję się w ich kierunku w którym poza wspomnianymi Oharami znajdują się również Krzyżówki, Cyranki, Cyraneczki, Płaskonosy, Łęczaki, Łyski i jeden Batalion.
Powolne, bezszelestne podchodzenie zajęło około godziny i zaowocowało bliskimi zdjęciami Oharów i Płaskonosów. Niestety ptaki nie chciały ze mną współpracować - generalnie spały zamiast przeciągać się, czyści pióra czy szukać pokarmu.

Nagle wszystkie ptaki zadarły głowy do góry, minął ułamek sekundy i już nikogo nie było. Jak się później okazało to dwa Błotniaki Stawowe przelatywały szukając łatwego łupu.

sobota, 14 sierpnia 2010

Rędzin 17.07.2010



Nie mogę zasnąć....przewracam się z boku na bok bo wiem, że już za chwile wybije godzina 2:00. Wtedy z moim kolegą Ptoq-iem wybierzemy się na "Bezkrwawe łowy".


Ptoq: to mój dobry przyjaciel którego znam już dobre czternaście lat. Kolega z którym przeżyłem mnóstwo ciekawych przygód związanych z wyprawami, górami, fotografią itd. Poznałem go w liceum biologiczno - ekologicznym i okazało się że, ma podobne zainteresowania jak i ja a więc, szeroko pojęta przyroda, natura a przede wszystkim obcowanie z nią.
Samą ornitologią zaraziłem się właśnie od Ptoq-a a kulminacją była wycieczka do Lasów Radłowskich w pierwszej klasie LO z przewodnikiem Krzysztofem Majką i tamtejszym leśnikiem Markiem Zabawą. Wycieczkę pamiętam do tej pory i myślę, że była kluczowa gdyż pokazała mi to co stało się najważniejsze w moim życiu poza moją rodziną.

Tak po krótce, najpierw wyszedłem w teren z lornetką i przewodnikiem o ptakach, później wstąpiłem do OTOP (Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków), następnie do MTO (Małopolskie Towarzystwo Ornitologiczne) gdzie aktywnie uczestniczyłem w zbieraniu informacji o ptakach zamieszkujących mój rejon poprzez ich liczenia w wielu akcjach tego towarzystwa. Dzięki wielu podobnym wolontariuszom takim jak Ptoq i ja została wydana książka pt. "Ptaki zimujące Małopolski". W międzyczasie wstąpiłem do KOO (Komitetu Ochrony Orłów) z uwagi na fakt, że ptaki drapieżne darzę wyjątkowym sentymentem.
Działając aktywnie jako wolontariusz w końcu wyciągnąłem z szafy mojego brata Zenita 12XP - na tamte lata byłą to wyjątkowa lustrzanka analogowa. Oczywiście Ptoq miał również taką lustrzankę. Rozpoczął się "wyścig zbrojeń" w którym wygrywał Ptoq. Polegał on na zdobywaniu coraz lepszego osprzętu fotograficznego do naszych zenitów.
Patrząc z perspektywy lat myślę, że rywalizowaliśmy ze sobą pod względem wykonanych zdjęć i sprzętu. Z wiekiem rywalizacja przerodziła się we wspieranie się i napędzaniu do dalszych działań.
Oczywiście po drodze było setki innych przygód i fascynacji o których można by napisać niejedną książkę lecz w tym blogu nie czas na to.
W każdym razie, naszym wyjątkowym miejscem były Lasy Radłowskie gdzie spędzaliśmy z Ptoq-iem każde wakacje i wiele weekendów w ciągu całego roku robiąc zdjęcia fascynujących nas ptaków, owadów, widoczków czy innych scen. Każdy wypad był wyjątkowy i do tej pory posiadam setki zdjęć z tego okresu.

Nasze drogi niestety się rozeszły gdy po studiach przeprowadziłem się do Wrocławia i niestety odłożyłem fotografię na dalszy plan. To najsmutniejszy okres w moim życiu....do tej pory zastanawiam się dlaczego tak postąpiłem...w każdym razie do powrotu do fotografii przyczyniła się Bernadeta....to dzięki niej kupiłem swoją pierwszą lustrzankę cyfrową a po tym powrót do fotografii nastąpił błyskawicznie....ale wracając do Ptoq-a, znamy się do dziś i odwiedzamy organizując wypady plenerowe takie jak dzisiejsza wyprawa.

2:15 jesteśmy już przy samochodzie...2:40 jesteśmy na Rędzinie....a od 2:55 rozpoczyna się droga do dzień wcześniej przygotowanych miejsc (czatowni) pokonując wysokie trzciny, skacząc z całym ekwipunkiem przez szeroki rów wypełniony "wodą" i jesteśmy na miejscu. Ptoq kładzie się na palecie i przykrywa siatką a ja podpływam pod trzciny i czekam na zbliżający się świt.


Gdy zaczyna się robić coraz jaśniej pojawiają się ptaki na wysepce na której na jednym końcu leży Ptoq a ja podpływam do niej wraz ze słońcem. Wpierw przylatuje Łęczak, następnie Kszyk i Samotnik. Ja staram się podpływać powoli natomiast Ptoq prawdopodobnie już strzela seriami.
W pewnej chwili robi się na wysepce naprawdę ciasno gdyż przylatuje około 20 Łęczaków. Niestety nie zagrzewają miejsca i po niecałej minucie już ich nie ma, zostają natomiast dwa małe ptaki które w pierwszej chwili przypominają mi pliszki siwe. Ptoq w smsie informuje mnie, że to biegusy których żaden z nas jeszcze nigdy nie widział. To pierwsze spotkanie zmieniło całe moje wyobrażenie o tych ptakach. Zawsze wydawało mi się, że będą one wielkości przynajmniej Łęczaków (dla porównania Łęczak jest wielkości szpaka z tym że na długich nogach) a tu okazuje się, że to taka 1/4 Łęczaka a więc naprawdę małe ptaki.
Po przeanalizowaniu przewodnika w domu okazuje się, że to Biegusy Małe.
Niestety nie udało się podpłynąć tak blisko aby wykonać im dobre zdjęcie. W międzyczasie przylatuje czajka ale również nie zabawia zbyt długo. Czas mija a ja fotografuje Łęczaki cały czas powoli zbliżając się do nich.


W międzyczasie zauważam, że Ptoq niedokładnie się zamaskował i wstaje mu kawałek niebieskiej karimaty spod siatki co może odstraszać ptaki, tak więc jak najszybciej wysyłam mu sms-a z tą informacją.

Chwile później okazuje się, że w zasadzie na wysepce pozostał jeden Łęczak....gdzie reszta ptaków? Pewnie siedzi na drugiej części zbiornika. Myśle sobie, że skoro Ptoq zrobił prawie 400km jadąc do mnie a ptaki nie za bardzo dopisują, to wypłynę na otwartą przestrzeń i może ptaki przylecą na wysepkę przy Ptoq-u. Wyruszyłem i rzeczywiście, Czajki oraz brodźce pojawiły się przed Ptoq-iem. Zadowolony ze swojego osiągnięcia i pełen nadziei na dobre zdjęcia Ptoq-a postanowiłem poczekać i nie wracać w tamtą stronę aby nie niepokoić ptaków.


Czekając zastanawiam się co ze sobą zrobić...obracam się wokół własnej osi i zauważam na zupełnej innej wyspie grupę Łęczaków a jak wiadomo Łęczaków na zdjęciach nigdy za wiele:) Niewiele myśląc powoli podpływam...o dziwo ptaki są dość spokojne i moje skradanie niewiele je interesuje.
Podpływam i okazuje się, że jest tu istne ELDORADO...Łęczaki, Samotniki, Biegus Mały i młode Krwawodzioby.


Trudno mi teraz opisać całe to zdarzenie ale jedyne co pamiętam to ciągły trzask migawki, krok na przód by bliżej podejść, znowu migawka a później tylko ból rąk szyi, karku i oczu od ciągłego wpatrywania się w wizjer. W końcu się wycofuje zostawiając ptaki i próbuje wyjść z czatowni....niestety zdrętwiałe nogi nie ułatwiają tego i o mały włos nie wpadam do wody.


Zadowoleni wracamy do domu :)

Mama nadzieję że, niebawem znowu razem wyruszymy na wyprawę.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Rędzin 30.06.2010



Pogodne, prawie bezchmurne nocne niebo utrudnia pokonanie "drogi" do mojej czatowni lecz nie zniechęca to mnie i brnę w wodzie odpychając natrętne trzciny.
To samotna wyprawa bez towarzysza Mariusza.
Ledwie zanurzam się wodzie a już zaczyna tworzyć się mgła i gęstnieje z każdą minutą. Wyciągam się wygodnie, jeśli to w ogóle możliwe w końcu jestem w wodzie i czekam na światło oraz jakiekolwiek ptaki.


Pierwszy pojawia się Samotnik....ląduje, rozgląda się na boki, szybko chowa dziób w piórach i przymyka oko. Spodziewałem się wielkiego ataku ptactwa o niestety poza samotnikiem cisza, spokój. Powoli staram się podpłynąć do niego gdy niespodziewanie nadlatuje Kwokacza (dawno nie widywany przeze mnie jegomość) oraz Łęczak.
Podpływam bliżej i wykonuje serię zdjęć Kwokacza który wystraszony przelatującym drapieżnikiem już nie wraca.
Na "polu walki" pozostaje tylko samotny Łęczak któremu wykonuje kilka zdjęć po czym wracam do domu.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Rędzin 27.06.2010



Dzwonek, łazienka, sprzęt, samochód, kolega Mariusz na przystanku........Deja vu? Nie, to wyprawa fotograficzna drugi dzień z rzędu:)
Jesteśmy już na miejscu, niebo wyśmienite jak i księżyc. Mariusz rzuca hasło: "Czuje, że dziś ptaki dopiszą", ostrzegam go aby nie kusił losu. Jak się później okazało Mariusz przepowiedział sobie przyszłość:(.

Zasiadka zaczyna się podobnie jak dzień wcześniej ale tylko do momentu kiedy wsiadam do mojej "tratwy". Tym razem mam zamiar zasadzić się koło wysepki w kształcie wysokiego pasa. Plan jest prosty: wsiadam, płynę i ustawiam się ze słońcem. Wykonanie znacznie trudniejsze. W nocy z bardzo niskiej perspektywy nie mogę dojrzeć wspomnianego miejsca, tak więc płynę w kierunku trzcin i zdezorientowany czekam aż zrobi się trochę jaśniej. Mija godzina w zimnej wodzie która ciągnie się w nieskończoność gdy nagle dostrzegam wysepkę a na niej długo oczekiwane "okazy".
Wysepka okazuje się znacznie dalej niż mi się wydawało. Rozpoczynam powolne podchody do wypatrzonych Czajek co chwilę robiąc kilka zdjęć na wypadek gdyby się spłoszyły. W połowie drogi, która zajmuje mi około 30 minut, przylatują Samotniki a z nimi rewelacyjne światło.
Im jestem bliżej tym czajek coraz mnie aż znikają zupełnie pozostawiając samotne Samotniki. Samotniki szybko przyzwyczajają się do mojej obecności i wpierw spokojnie żerują a następnie chowają swoje dzioby i robią sobie po-śniadaniową drzemkę.


Czas mija, pojawiają się mewy, Kwokacze lądują na krótką chwilę a na sam koniec przylatują czajki. Pełen zadowolenia wracam do domu.

środa, 21 lipca 2010

Rędzin 26.06.2010



Coś zaczyna grać...02:00, to budzik zrywa mnie z łóżka. A tak, jadę dziś na zdjęcia. Pakuje się z zawrotną szybkością ponieważ kolega Mariusz już pewnie czeka - mam go zabrać w drodze na miejsce.
O 02:40 jesteśmy na miejscu, świeci piękny księżyc sprawiając, że jest prawie tak jasno jak w dzień. Niestety nadciąga mgła która na szczęście nie przeszkadza nam w dotarciu na miejsce. Kolega zasiada na swojej "z góry upatrzonej pozycji", ja natomiast ładuje się do "tratwy" i wypływam w oczekiwaniu na nieznane.

Czekając pod trzcinami nagle w oddali dostrzegam 3 dziwne sylwetki, to Żurawie. Niestety widzę je tylko przez krótki moment po którym pochłania ich gęsta mgła.


Czas mija, gdy nagle nad moją czatownią przelatują gęsi. Szybko znikają we mgle, lecz plusk wody informuje mnie, że wylądowały. Może gdy opadnie mgła uda się do nich podpłynąć i zrobić zdjęcie.
Mija może 10 minut gdy przed moją czatownią przepływa rodzina Gęsi, to Gęgawy. Pierwsze moje tak bliskie spotkanie z tym gatunkiem. Ekscytacja trwa tym bardziej, że gęsi kierują się w stronę wysepki gdzie "czatuje" Mariusz.
Spokojnie obserwuję rozwijającą się sytuacje gdyż wiem, że za wcześnie na zdjęcia. Gęsi wychodzą na brzegi i w spokoju żerują.
Delikatnie podpływam i w fatalnych warunkach zaczynam robić zdjęcia. Fascynujący gatunek tak blisko sprawia, że strzelam jak szalony tym bardziej że cały czas zmniejszają dystans, kierując się w naszym kierunku. W wyjątkowej sytuacji jest Mariusz ponieważ drepczą prosto na niego. Mgła raz się rozrzedza a raz gęstnieje uniemożliwiając wykonywanie zdjęć.
Po przeciągnięciu się w czatowni i ponownym spojrzeniu w wizjer gęsi brak. Podłamany czekam na opadnięcie mgły i pojawienie się długo oczekiwanego słońca.

Niestety ptaki nie dopisują, kaczki zbyt płochliwe a innych gatunków jak na lekarstwo. Przez chwilę podlatują Pliszki siwe pozwalając zrobić sobie kilka zdjęć.


W pewnej chwili zauważam ruch w zaroślach....są to moje upragnione Gęsi. Podpływam i w pełnym słońcu wykonuje kilka zdjęć.