sobota, 12 listopada 2011

Wypad jednego zdjęcia (Rędzin 12.11.2011)

Godzina 2 w nocy a ja nie mogę zasnąć choć tak bardzo bym chciał. W końcu za niecałe 3 godziny muszę wstać i jechać do czatowni. Godzina 3:03, dalej to samo....4:20 no dobra wstaje bo i tak próba zaśnięcia zakończyła się niepowodzeniem.

Wychodzę ciepło ubrany i patrząc na samochód jestem już zadowolony. Auto jest oszronione a więc jest przymrozek, gryzonie powinny się pochować a w związku z tym drapieżniki będą poszukiwać pożywienia a tym samym odwiedzą czatownie do której się udaje wraz z kolegą Mariuszem.

Przepiękny księżyc oświetla nam drogę gdy zmierzamy do czatowni. Każdy z nas zapewne już myśli co też może się dziś wydarzyć, co nas czeka, co lub kto nas zaskoczy. Na miejscu szybko uwijamy się z "montażem" aparatów, zarzuceniem przynęty i zostaje tylko czekać.

Więc czekamy, szybko robi się coraz jaśniej. Niedaleko odzywają się żurawie, które wybudzone z nocnego snu opuszczają swoje noclegowisko przelatując majestatycznie nad nami. Sprawdzamy co chwilę na nasz plac, drzewa w oddali i niebo lecz żywego ptaka nie widać. Sekundy, minuty, godziny mijają i nadal nic. Tak źle jeszcze nie było w tym sezonie. Byliśmy tydzień wcześniej i ptaki się pojawiały, było ich nawet sporo ale ze względu na wysoką temperaturę nie były zainteresowane naszym pokarmem.

Postanawiam się "odlać" do butelki, którą każdy z nas posiada właśnie na tę okoliczność. Zapinam spodnie i już mam zamiar zacząć zasuwać polar gdy Mariusz szepcze LIS! NIE RUSZAJ SIĘ! IDZE W NASZYM KIERUNKU!
W jednej chwili zerkam kątem oka przez szparę i rzeczywiście, mały rudy ssak bezszelestnie "płynie" w naszym kierunku przebierając swoimi futrzanymi łapkami. Ja oczywiście obiektyw mam ustawiony nie w tym kierunku z którego on nadciąga. Obserwując go czekam na rozwój wydarzeń. Podchodzi bliżej, lecz coś go niepokoi - zawraca i wtedy delikatnie przesuwam obiektyw cały czas patrząc czy nie odwraca głowy w naszym kierunku. Przystaje i skręca w prawo w zasięg mojego obiektywu, zatrzymuje się i to jest ten moment, mam go w kadrze, on wpatruje się w naszą budę! Może popełniamy błąd bo razem z Mariuszem postanawiamy ten moment wykorzystać i naciskamy na spust. Patrzę w wizjer i już widzę, że muszę wprowadzić kilka zmian w parametrach aparatu które zajmują mi ułamek sekundy i strzelam kolejne zdjęcie. Zaraz po nim Lis zawraca i zmyka w gęstych trawach.
My naładowani adrenaliną czekamy aż wróci ale niestety nie jest to nam pisane. Wracamy do domu i choć nie przyleciał żaden ptak jestem zadowolony bo to moje pierwsze spotkanie z lisem kiedy udało mi się go "ustrzelić".

niedziela, 21 sierpnia 2011

Nadzieja...(19-21.08.2011)

Długo wyczekiwany weekend w końcu nadszedł. Piątek popołudniu, kończę pracę i wiem, że z Małopolski jedzie do mnie kolega Ptoq a więc fotograficzny weekend można uznać za otwarty.
Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, jedziemy sprawdzić miejsca w których będziemy czatować aby wszystko było dopięte na ostatni guzik.

Jesteśmy na miejscu, ja wbiegam na wzniesienie aby móc zobaczyć prawie wyschnięty zbiornik wodny na którym jest pełno ptaków brodzących i móc sprawdzić w których miejscach najczęściej żerują, gdy w jednej chwili zatrzymuję się i stoję jak wryty, nie mogę uwierzyć własnym oczom! Zbiornik całkowicie zalany, brak ptaków brodzących, moja czatownia gdzieś odpłynęła - jednym słowem tragedia !!! :(
Przez głowę przelatują różne opcje zasiadki ale żadna nie jest dla mnie do zaakceptowania. Decyduję, że trzeba zobaczyć inne zbiorniki i szybko wracamy do samochodu gdyż słońce coraz szybciej zbliża się do krawędzi horyzontu.

Dojeżdżamy, na miejscu grupa samochodów i ludzi ubranych w stroje "moro", stoją rozglądają się. W krzakach zauważamy kolejne postacie co bardzo mnie niepokoi gdyż widzę tu tyle ludzi po raz pierwszy.

Nagle rozlega się huk a po nim kolejne i kolejne. Teraz już wszystko jasne, to myśliwi strzelają do kaczek, ze stawu zrywa się wszelkie ptactwo próbując uniknąć śmiercionośnych kul. Wrzawa, zgiełk i przerażenie widzę w przynajmniej setce brodzących ptaków, które przelatują nade mną.
Zastanawiam się jak Ci myśliwi strzelają do tych kaczek które razem z innymi ptakami uciekają w popłochy. Na kaczki rozpoczął się sezon ale reszta ptaków jest pod ochroną!!! Widzę strzał w grupę ptaków (nie tylko kaczki) i słyszę pisk, to pewnie gęsto lecący śrut dosięgnął jakiegoś ptaka który pod wpływem adrenaliny leci nadal. Czy przeżyje? Czy doleci na jakieś miejsce i tam padnie? Tego nie wiem, ale wiem jedno, że nigdy nie darzyłem sympatią myśliwych i wątpię abym polubił jakiegokolwiek z nich. Nie wiem jak można robić coś takiego? Jedni mówią, że to sport ale chyba dla tyranów i ludzi nie mających serca. Czy zabijanie zwierząt może sprawiać przyjemność? Chyba tylko właśnie takim skurw......

Po pierwszym szoku ruszam w kierunku jednego z myśliwych aby zapytać co się tu dzieje. Podchodzę, i widzę mężczyzna w wieku ok. 50 lat, trzymającego puszkę z piwem w jednej ręce i już lekko mętnym okiem. Na pytanie co tu robią odpowiada, że przyjechali z kolegami postrzelać do kaczek i za 20 minut skończą. Przebywają niby legalnie, są z koła łowieckiego okres ochronny na kaczki się skończył. To jest chyba typowy obraz polskiego, przeciętnego, pierdol... myśliwego? Brak mi pozytywnych słów dla kogoś kto jest myśliwym i robi coś takiego...

Już po zachodzie słońca szukamy naszych palet pozostawionych w sekretnym miejscu jakiś czas temu i unikając latający kul spadamy stamtąd jak najszybciej.

Poranek (sobota)
Kładziemy się na cyplu niestety zbyt wąskim by pomieścił obok siebie dwie palety. Ptoqa zajmuje lepsze miejsce ze względu, że jest gościem a ja w marnej pozycji zasiadam za nim.


Początek jest spokojny, cisza, po jakimś czasie pojawia się dość spore stado ptaków brodzących lecz lądują za nami. Przelatuje jeszcze kilka osobników przymierzając się do cypla przed nami ale ostatecznie nie lądują :(
W międzyczasie mija nas stado Żurawi które wyglądają na zdjęciu jak poranne majaki.

Znowu zaczynają przelatywać brodzące i kilka z nich ląduje na wyspie przed Ptoq-iem, lecz zdecydowanie za daleko na dobre zdjęcie. Wśród lądujących ptaków jest Piskliwiec, Łęczaki, Kwokacz a nawet Batalion i Brodziec Śniady którego kolega widzi po raz pierwszy w swoim życiu.
Ptaki gdzieś znikają i pojawiają się Szpaki które podchodzą dość blisko i umożliwiają zrobienie im w miarę dobrych ujęć.





Po odlocie Szpaków zaskakuje nas Kszyk który ląduje na środku zbiornika i unosi się na kożuchu z rzęsy wodnej.
Odwiedza mnie jeszcze młoda Pliszka siwa i żółta po czym następuje zupełna cisza a my zawiedzenie, że nic do nas blisko nie podleciało postanawiamy się zbierać.



Oczywiście szukamy lepszej pozycji na jutro i po pierwsze w wyższe trawy/trzciny wycofujemy palety po drugie z błota czy co to było "usypujemy" błotną wyspę aby zachęcić je do wylądowania w tym miejscu.
Postanawiam też sprawdzić jeszcze jedno miejsce które ostatnio było zalane. Zbliżam się i jestem w szoku - ptasie eldorado. Wody w zasadzie nie ma - jedna duża kałuża. Ptaków w bród więc podchodzimy szybko analizujemy jak można jutro się tu położyć i z jednej stroni zawiedzeni, że nie było nas tu dzisiaj z drugiej pełni nadziei wracamy do domu.



Niedziela
Delikatna mgiełka nie przeszkadza nam w drodze na miejsce a pięknie świecący księżyc prowadzi nas prosto do celu...co jest kur...pod butem poczułem wodę a jestem jeszcze ze 150 metrów przed miejscem które jeszcze wczoraj było suche. Wiem co to oznacza, zbiornik zalano i całe plany o eldoradzie, super zdjęciach, ujęciach i super gatunkach legło w gruzach o 4 nad ranem. Na usta cisneły się tylko jedne słowa #@$#%$%$#$$!**!!!*&@$@%!@##!) !!!!!!- :(
Jestem załamany, Ptoq pewnie też, choć aż tak bardzo tego nie pokazuje. Jedyne co możemy zrobić to wycofać się i zaatakować z wczorajszej pozycji na innym zbiorniku.

Wchodzę na wczorajszy zbiornik i ledwie robię pierwsze dwa kroki to już wiem, że wody jest więcej!!!! Tu też zalali zbiornik :( Podchodzimy pod palety które leżą w wodzie, poprawiamy naszą sztuczną wysepkę bo ledwie wystaje i kładziemy się z nadzieją, że jednak coś się pojawi. Ale jak to mówią nadzieja matką głupich i w tym przypadku się sprawdza - nic nie przyleciało - totalna klapa.

sobota, 30 lipca 2011

Na plus (09.07.2011)

Jedziemy, Mariusz i ja. Jest bardzo wcześnie a raczej jest jeszcze noc, pobudka 1:50:) Gdy dojeżdżamy nad polami unosi się wspaniała mgła, pokrywając wszystko lekką pierzyną. Noc, światła i mgła tworzy niesamowity klimat nad polami a my podążając wąską ścieżką znikamy w jej otchłani.

Mariusz rozkłada swoją nową czatownię, bardzo pomysłową konstrukcję przenośną i idzie na swoje miejsce, natomiast ja szukam swojej czatowni, wchodzę do niej na czworakach i rozkładam się na wodzie.

Siedzę w niewygodniej pozycji a mgła raz gęstnieje raz rozrzedza się powodując, że dopiero po godzinie 5 wykonuje pierwsze zdjęcia Kwokaczy które do mnie podchodzą.


Jest ich kilka i to z lewej to z prawej mnie zachodzą ale ich szybkie ruchy oraz światła uniemożliwia wykonanie nieporuszonego zdjęcia.
Po chwili ląduje przede mną stado Mew Śmieszek - głównie młode osobniki - i im też staram się zrobić klimatyczne, mgliste zdjęcia lecz marnie się to udaje.





Jest już prawie 6:00 rano a mgła nadal nie ustępuje za to odwiedza mnie na krótką chwilę Kwokacz i pozwala zrobić sobie mgliste zdjęcie.


Przesuwam aparat w prawo i wpadam na Samotnika który bez najmniejszego stresu żeruje koło mojej czatowni. Nie wiem czy nacieszyłem się nim choć przez minutę gdy znika mi przechodząc za moją czatownie.



Znowu przerwa w obecności ptaków i coraz jaśniej a w obiektywie coraz ciemniej - najgorsze co może być, zaparowany obiektyw :( - powoli wciągam go do czatowni i przecieram szmatką.


W międzyczasie przesuwam się w inne miejsce i czekam na drepczącego w moją stronę Łęczaka. Zbliża się bardzo powoli ale z każdą minutą jest coraz bliżej a światło wprost wymarzone. W połowie przystaje na ciekawej kolorystycznie roślinności (brązowych "wypustkach"). Trochę za daleko ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda:)






Fotografuje sobie Łęczaka gdy dostaje od Mariusz sms-a z informacją, że zachodzi mnie od tyłu Kwokacz i faktycznie po chwili widzę go po mojej prawej stronie i powoli zaczynam go fotografować. On zaciekawiony trzaskiem migawki przystaje, spogląda na mnie i zaniepokojony wycofuję się w stronę skąd przyszedł a ja zostaje z kilkoma średnimi zdjęciami.




Tymczasem ja powracam do mojego Łęczaka który nadal żeruje w tym samym miejscu nie przejmując się w najmniejszym stopniu moją czatownią i tym, że się przemieszczam.

Nagle zauważam ruch...to Sieweczka rzeczna przydreptała nieopodal i pozwala sobie zrobić kilka zadowalających mnie ujęć :)




Postanawiam zakończyć łowy gdy okazuję się, że gdzieś za mną jest ptak, jakaś niezidentyfikowana rzadkość :) Płynę pod światło gdyż inaczej się nie da, zauważam ptaka, to jakiś biegus, ale jaki? Dopiero w domu okazuje się, że to biegus krzywodzioby którego nigdy przedtem nie widziałem. Niestety nie pozwala do siebie podejść a na drodze do niego lądują dwie rybitwy i Piskliwiec kończąc moją wyprawę tego dnia.





środa, 20 lipca 2011

Kto wygra? (03,07,2011)

Tym razem uparłem się, że przecież w deszczu ludzie też robią zdjęcia ptaków i to całkiem niezłe więc pomimo prognozy pogody daje Mariuszowi znać, że jadę.

Wstaje i co...pada:) Na razie spokojnie, trochę pada ale nie za bardzo więc jedziemy pełni nadziei. Na miejscu już jest gorzej ale zasiadamy na swoich miejscach. Mariusz pod siatką a ja w budzie pływającej. Niestety moja czatownia jest w opłakanym stanie gdyż od ostatniego wypadu nie zabezpieczyłem plandeki i teraz odlatuje przy podmuchach wiatru więc jedną ręką ją trzymam a drugą wyjmuję drut i mocuję ją do ramy konstrukcji.

Prowizorka działa ale....czuję mokro, to łata na kolanie spodniobutów jest naderwana i woda przecieka do środka. Jedynym pocieszeniem jest to, że mam pod spodem spodnie i kalesony więc tak szybko nie nasiąkają wodą ale mimo to klnę jak szewc.

Siedzę, czas leci, deszcz coraz mocniej pada a ptaków jak na lekarstwo. Mariusz pisze, że u niego eldorado więc próbuję wypłynąć na głębszą wodę co sprawia, że w spodniach coraz więcej wody.

Podpływam do brzegu i czekam na nadchodzącego Łęczaka któremu robię masę ujęć ale ze względu na deszcz i fatalne światło co piąte jest w miarę ostre a szumy na zdjęciach ogromne przy tak wysokim ISO :(


Po chwili do Łęczaka podlatuje młoda Mewa śmieszka której również wykonuję kilka ujęć.

Ptaki nagle się płoszą i przez dłuższy czas siedzę bezczynnie.

Przed godziną 7:00 podlatuje do mnie Łęczak ale na krótko, natomiast Mariusz informuje mnie, że jest przemoczony, przemarznięty i rąk nie czuje więc kończymy naszą wyprawę w której zwycięzca jest tylko pogoda.

niedziela, 10 lipca 2011

Znowu pod górę...(23.06.2011)


Wyprawa rozpoczęła się dzień wcześniej ponieważ od ostatniego czasu minęło sporo czasu i nie wiedziałem w jakim stanie jest moja buda jak i jaki jest poziom wody. Na miejscu spotykam Mariusza i Mateusza którzy również chcą wybrać się na jutrzejsze foto-łowy.


Zabieram się za szukanie mojej "łodzi" i ucieszony znajduję ją przy samym brzegu od którego rozpocząłem poszukiwania. Niestety moja radość szybko przemienia się w złość i frustrację :( Ktoś zabrał siatkę maskującą z mojej czatowni pozostawiając samą konstrukcję z brezentową plandeką w kolorze khaki. Do tego jeszcze konstrukcja jest połamana lub jej brakuje :(

Koledzy wybierają się na poszukiwanie dogodnych miejsc do fotografowania a ja rozpoczynam rekonstrukcję i montuje wzmocnienia w mojej tratwie.
Po godzinie szkielet naprawiony więc zostaje tylko nałożyć plandekę...i tu kolejna tragedia, nie wziąłem odpowiedniego narzędzia (druta). Wykonuje prowizorkę za pomocą taśmy montażowej i modle się o brak wiatru jutrzejszego dnia.

Rano a w zasadzie w nocy 3:30 zabieram Mariusza i udajemy się na miejsce zasiadki. Po tak długiej przerwie w mojej pływającej czatowni nieswojo się w niej czuje. Mało miejsca, niewygodna pozycja, bez siatki maskującej...może za dużo narzekam ale czuje się w niej okropnie. i Do tego jeszcze co chwile dostaje podmuchami wiatru które powodują, że brezentowa plandeka szeleści :(

Pierwsze co udaje mi się zobaczyć w ciemnościach to ptak którego do tej pory nie mogę zidentyfikować. Próbuje do niego podpłynąć lecz bez sukcesu. Prawdopodobnie odstrasza go moja czatowania...choć inne ptaki pozostają.


Ptaki powoli się zlatują, pojawił się Samotnik, Krwawodziób i para Płaskonosów są też Cyraneczki (takie małe kaczki) lecz wszystko daleko...
Nagle przede mną ląduje kilka Mew (Mewa śmieszka) i to nim poświęcam kilka zdjęć w promieniach wschodzącego słońca.


Zaledwie zrobiłem kilka zdjęć Mewą gdy przesuwając aparat w prawo nagle kadr przesłania mi coś kolorowego...to Ohar, kaczka sporych rozmiarów którą widziałem tu rok temu. Okazuje się, że jest ich 3 i nic sobie nie robiąc z mojej czatowni przechodzą przednią w zupełnym spokoju. Kręcą się przede mną, czyszczą, żerują itp. Przepływająca obok Cyraneczka wygląda jak liliput przy Oharze:)
Niestety zbyt słabe światło a co za tym idzie wysokie ISO nie pozwala na wykonanie zadowalającego zdjęcia.


Ohary w końcu gdzieś znikają zostawiając mnie z Czajkami które tak jak pogoda nie mają zamiaru współpracować i w trakcie mojego zbliżania się do nich odlatują.

Pozostaje przez chwilę sam, zastanawiam się co dzieje się u Mariusza, czy też mu ptaki dopisują? Przy okazji uświadamiam sobie, że telefon zostawiłem w aucie i nie mam z nim kontaktu. Często informujemy się sms-em gdzie są ptaki lub w którą stronę się przemieszczają.


Czekając tak przed wysepką zauważam wystające oko z żółtą obwódką - to sieweczka rzeczna której nigdy jeszcze nie fotografowałem więc zabieram się do dzieła. Sieweczki okazują się bardzo szybkie i zwinne jak na ptaki które mają ok 15cm (dla przykładu szpak ma 23cm)długości stąd aby wykonać w miarę przyzwoite zdjęcie trzeba podpłynąć naprawdę blisko. Dodatkowo Sieweczki mają dość odległy dystans ucieczki w porównaniu z innymi ptakami o podobnych wielkościach.






Spędzam chyba z godzinę robiąc im zdjęcia gdy przede mną ląduje Łęczak, rozgląda się i oczywiście drepta w przeciwnym kierunku niż moja czatownia.


Znowu zabieram się za sieweczki gdy nagle Łęczak zawraca i idzie w moim kierunku.


Jest już naprawdę blisko tak, że nie mieści mi się w moim kadrze lecz nie robię zdjęć aby go nie niepokoić. Znowu zawraca i zatrzymuje się przede mną i zaczyna poranną toaletę - myje się pod pachami:) Później zaczyna żerować i mam wtedy sporo czasu na wykonanie kilku udanych ujęć.





Na koniec spotykam ropuchę zieloną na której przez całą wyprawę leżał Mariusz :)