sobota, 31 sierpnia 2013

Nagły wyjazd (Mietków 31.08.2013)

Nagły telefon od Mariusza z którego zapamiętałem tylko wyrywkowe słowa: Mietków, dużo ptaków, niski stan wody, fotograficzne eldorado, jedziesz jutro z nami?!
Mogłem odpowiedzieć tylko jedno, JADĘ :) i pojechałem przed trzecią w nocy aby na miejscu być przed piątą rano. Poza Mariuszem i mną miał też przyjechać Mateusz i jego kolega, który na miejscu, w ciemnościach okazał się moim znajomym (Włodek).

W czwórkę wyruszamy na miejsca w których wczoraj Mati udanie fotografował ptaki i było ich mnóstwo. Każdy wybiera sobie miejsce, rozkłada się w sensie, kładzie karimatę w miarę na twardym błocie, z każdej strony po bokach karimaty trochę niżej niż wysokość głowy kładę po jednej reklamówce z biedronki, które służą za dodatkowe ochraniacze na łokcie, ochraniacze, które mają zabezpieczyć mnie przed błotem i wodą. Kładę też worek z grochem a na nim aparat a wszystko przykrywam moją przenośną "budą" z rurek z PCV i wsuwam się do środka.

Jest jeszcze ciemno, więc kładę głowę na rękach i zasypiam....
Po chwili budzę się i rozglądam po zbiorniku.....z wielu stron dochodzą głosy ptaków, które nie co dzień mogę usłyszeć. Widzę stada ptaków brodzących lecz bardzo daleko od nas. Mijają minuty, wiele minut a ptaki są coraz bliżej nas, idą w naszym kierunku i widzę, że są to bataliony, łęczaki, biegusy zmienne i krzywodziobe ale nadal zbyt daleko na zrobienie udanego zdjęcia.
Wpatrzony w nie czekam a one nagle zrywają się i odlatują....stado znika na kilka minut po czym wraca ale bardzo daleko od nas i rozpoczyna kolejną wędrówkę w naszym kierunku. Będąc w podobnej odległości od nas robią dokładnie to samo...odlatują a my tracimy nadzieję. 

W tym momencie, po mojej lewej stronie czatowni słyszę piski i dostrzegam sieweczki. Co prawda mój aparat jest nakierowany na wprost ale wyjmuję nóż i wycinam otwór na aparat z boku. Okazuję się to dobrym pomysłem i na dodatek powolne wysuwanie aparatu nie płoszy ptaków.
W trudnych warunkach pogodowych robię kilkadziesiąt zdjęć sieweczek rzecznych i jednej sieweczki obrożnej. Na inne ptaki tego dnia nie liczę i okazuję się, że to była słuszna decyzja. Inne ptaki już nawet nie podchodzą zarówno do mnie jak i moich kolegów.

Zbieramy się zaraz po godzinie ósmej, kiedy to odkrywam, że to jest chyba najbrudniejszy mój wyjazd. Moje podłokietniki (reklamówki) się zrulowały i łokcie mam zupełnie mokre i z błota, aparat usmarowany również błotem a na wysokości klatki piersiowej przez karimatę przesiąka błoto brudząc i mocząc mnie. Jedynie od pasa w dół nie narzekam bo chronią mnie spodniobuty. Jednym słowem błoto, błoto i jeszcze raz błoto :)

Z jednej strony trudno zaliczyć wyjazd do udanych, nie chodzi tylko o ptaki ale też o czas jaki mi zajęło wypranie wszystkich rzeczy w domu łącznie z karimatą ale z drugiej strony, bez tych prób w zrobieniu satysfakcjonujących zdjęć życie nie miało by sensu :)