niedziela, 7 października 2012

Powrót (06.10.2012)

Minęło tak wiele dni od ostatniego porannego wypadu, że dzwoniący poranny budzik był dla mnie szokiem pomimo tego, że zadzwonił dopiero o 5 rano. Szybkie mycie, ubieranie i z całym sprzętem, którego już dawno nie używałem idę do samochodu. Spoglądam w niebo a na nim księżyc przebijający się przez puchową kołderkę delikatnych chmur.
Niestety im bliżej jestem celu mojej podróży tym chmury gęstnieją i zamiast robić się coraz jaśniej, robi się coraz ciemniej.

Na miejscu przebieram się w spodnio-buty i wśród pierwszych głosów poranka wybieram się na rekonesans znanych mi ciekawych miejsc. Sprawdzam kilka z nich w poszukiwaniu ciekawego miejsca na czatownie lub ciekawego ujęcia z wschodem słońca w roli głównej lecz bez rezultatu. Przez grube chmury mogę zapomnieć o słońcu a w ciekawych miejscach brak ptaków lub poziom wody jest tak duży, że nie ma możliwości "czatowania".

W czasie mojego spaceru oczywiście natrafiam na ptaki a z ciekawszych z nich to: kszyk i kwokacz.
Maszerując nagle słyszę dźwięk na który w zasadzie czekałem...głoś żurawi, ich charakterystyczny klargon. Od razu postanawiam iść w ich kierunku brnąc przez podmokłe łąki i trawy...ich głosy nagle wydają się coraz głośniejsze i na horyzoncie pojawia się pierwszy klucz żurawi dzisiejszego dnia.
Chwilę później słyszę i widzę kolejne klucze żurawi, które przelatują obok mnie. Próbuje uwieczni te chwile robiąc zdjęcia lecz bez zadowalających rezultatów. Nadmienię, że każdy widok żurawi budzi we mnie niesamowite emocje...to jest pewien rodzaj magii,gdy jeszcze w porannych ciemnościach lub przed samym świtem budzą się żurawie na noc-legowisku, ogłaszają to swoim charakterystycznym głosem, po czym grupami wzbijają się w powietrze i odlatują w nieznanym kierunku...MAGIA, lecz żeby poczuć tą magię należy zobaczyć, usłyszeć to choć raz w życiu...

Docieram do "kałuży" na łące, która zazwyczaj jest sucha. Okazuje się, że pozory mylą, pierwsze dwa kroki i już woda sięga mi do kolan. Brnę w wodzie dalej a poziom cały czas się podnosi.
I tu uświadamiam sobie, że jestem już w miejscu gdzie kiedyś był staw, ale przez całe wakacje nie był napełniany i całkowicie zarósł. Teraz jeśli tylko będzie utrzymywany stały poziom wody jest szansa, że na wiosnę może tu powstać ciekawy zbiornik do fotografowania ptaków :).
Idąc dalej w wodzie po kolana wśród gęstych traw, wokół mnie tylko słychać chlupot wody a jej krople odbijają się od spodniobutów aż do wysokości klatki piersiowej, dochodzę do wniosku, że dawno nie czułem takiej satysfakcji, że właśnie tego mi brakowało..zmęczenia, wody dokoła, przyrody, wyzwania, które muszę pokonać...=brodzenia w wodzie!

Idąc wykonuje kilka zdjęć z marszu gdyż pogoda się zmienia i to na lepsze. Oczywiście na wschód słońca już dawno za późno ale te kilka poglądowych zdjęć również sprawia mi satysfakcję.
Robi się coraz cieplej a ja powoli zaczynam się rozbierać, niestety dzięki temu komary tną jak zawzięte a miałem nadzieję, że ostatnie chłodne dni wybiły je już całkowicie. Spacerując fotografuje jeszcze małego pająka krzyżaka oraz sikorę modraszkę. Niestety słońce już ostro świeci i nie udaję się uzyskać kolorów o jakich marzę.


Wracając do samochodu wydaje mi się że, jest już ze 20 stopni więc rozbieram się do samej koszulki....jakież jest moje zdziwienie gdy wsiadając do samochodu termometr pokazuje 14 stopni! :)

Podsumowując, wycieczka krótka, po długiej przerwie ale bardzo pobudzająca i zachęcająca do więcej...