niedziela, 27 stycznia 2013

Złapałem oddech (26.01.2013)


Nieprzewidziane zdarzenia, zbiegi okoliczności sprawiły, że pomimo wszelkich przeciwności losu, które spotkały mnie w ciągu tygodnia, doszło w końcu do tego wypadu...a może to urodzinowe szczęście...
Niewiele już pamiętam a wszystko dlatego, że tak bardzo przeżyłem ten wypad ale postaram się pokrótce go opowiedzieć.

Na pewno było ciemno, zabrałem po drodze Matiego a na miejsce spotkania przyjechał jeszcze Mariusz. Mając 10 kg mięsa powędrowaliśmy pod czatownie. Tam szybkie przygotowanie sprzętu i każdy opatula się wszystkim co ma. Ja wchodzę do śpiwora, wyłączam czołówkę i przymykam oko aby się zdrzemnąć.

Mija niespełna godzina gdy pod czatownie przylatuje pierwszy ptak: myszołów...jest bardzo ostrożny i niespokojny. Szybko zjada kilka kęsów mięsa po czym czymś zaniepokojony odlatuje. Nawet nie zdążyłem zrobić zdjęcia, poza tym jeszcze było zbyt ciemno. Dodatkowo trudno było mi wstać bezszelestnie z krzesła aby spojrzeć w wizjer. Tu muszę nadmienić, że przy ostatniej "zasiadce" podnieśliśmy (podłożyliśmy kilka warstw styropianu aby było cieplej) sporo podłogę w czatowni. Teraz aby patrzeć w wizjer to nie dość, że muszę wygramolić się ze śpiwora i wstać z krzesła, to jeszcze muszę uklęknąć i się schylić.
Ale z drugiej strony nie ma co narzekać, ważne, że mogę spędzić kilka chwil będąc tak blisko ptaków i na dodatek robiąc im zdjęcia.

Mija jakiś czas gdy nagle ktoś dostrzega coś "dużego", siedzącego na drzewie przed nami. To BIELIK (!), ptak, który spędza mi sen z powiek i marzę aby podleciał do naszej czatowni by móc zrobić choć "najgorsze" zdjęcie.
Zaledwie przyleciał jeden osobnik z białym ogonem (kolor ogona świadczy o wieku ptaka - im bielszy tym starszy) gdy obok siada drugi...my zamarliśmy zupełnie, nigdy jeszcze nie widzieliśmy na raz dwóch bielików w pobliżu naszej czatowni. Jedyne co możemy teraz zrobić to obserwować je i czekać na rozwój wydarzeń...i czekamy w wielkim napięciu. Mariusz przypomina mi, że już się spełniły jego życzenia urodzinowe, które złożył mi dzień wcześniej. Życzył mi aby przyleciał Bielik.
Czekamy i zastanawiamy się co mogą zrobić a mają trzy opcje:
1. poobserwować okolicę i upewniwszy się, że jest bezpiecznie zlecieć do mięsa (opcja przez nas pożądana)
2. posiedzieć tak przez godzinę lub dłużej nie wykonując żadnych ruchów (to chyba najgorsza opcja ponieważ inne ptaki będą unikać tego miejsca a my w nieskończoność będziemy żyć nadzieją, że w końcu przylecą co oczywiście się nie stanie)
3. po prostu odlecą sobie
I właśnie tą trzecią opcje wybrały :(

Czas mija i po prawie godzinie drzemki nagle przed czatownią ląduje myszołów a dwie minuty później następny. Adrenalina od razu podskoczyła i choć brak jeszcze dobrego światła a raczej dobrej pogody nasze dłonie lądują na spustach aparatów. Jesteśmy gotowi na uwiecznienie dynamicznych scen z życia tych ptaków lecz niestety w przypadku tych dwóch osobników jest nad wyraz spokojnie. Ptaki spędzają z nami ponad godzinę a ja wykonuję kilkadziesiąt zdjęć (poniżej).


(Podpis: Heniu jemy? Czekaj, czuje jakiś podstęp)












Najedzone ptaki odlatują a my czekamy….i to nie za długo ponieważ nagle, niespodziewanie pojawia się myszołów zwyczajny…czy może to włochaty (w Polsce nieliczny ptak przelotny i zimujący). Jasne upierzenie świadczy, że to właśnie może być ON!
Wspólnie zaczynamy dyskutować czy to właśnie włochaty ale nie dochodzimy do porozumienia więc czekamy, aż pokaże nogi a raczej skoki, które już w 100% potwierdzą kim „on” jest.
Niestety tak się ustawia, że dopiero po sporym czasie z przykrością stwierdzamy, że to nasz, polski myszołów, któremu towarzyszy sroka.












Sroka okazuje się niezwykle płochliwym ptakiem. Podlatuje zawsze z boku, z lewej lub prawej strony w podskokach podbiega do mięsa, chwyta łapczywie kilka po czym znika tak szybko jak się pojawiła.
Zrobienie jej choćby w miarę rozsądnego zdjęcia graniczy z cudem, a przynajmniej jest mało realne do wykonania moim sprzętem. Po kilkudziesięciu próbach przyłapania jej na ułamku sekundy w bezruchu w końcu się udaje, a efekty poniżej.












Nagle słyszę głoś Matiego "Jednak Włochaty" i odpowiadam mu, że nie to przecież zwyczajny. Odpowiedź kolegi: "Ale obok!"
I rzeczywiście, obok, niecały metr dalej stoi on, Myszołów włochaty! Majestatyczny, piękny, bardziej kontrastowo ubarwiony i akurat ten osobnik z głupkowatą miną :)