piątek, 14 czerwca 2013

Niekończący się dzień - cz. 1 (14.06.2013)

Podwójna trójka, czyli pobudka o 3:00 w nocy po 3 godzinach snu:-) Tak rozpoczyna się kolejna przygoda fotograficzna z kolegą Ptoq-iem, który po raz kolejny odwiedził mnie we Wrocławiu. Co więcej, tym razem mamy zaplanowany zarówno poranek jak i popołudnie wśród ptaków, pod warunkiem, że przylecą.

Rano wybieramy się na Rędzin. Szybko okazuję się, że pobudka o trzeciej rano okazała się stanowczo za późna. Niebo bezchmurne, na miejscu jasno, za jasno choć do wschodu słońca niecała godzina.
Miejsce zasiadki nie do końca pewne....ale nadzieja zwycięża i z pełnymi rękami sprzętu, czatowni, palet itp. idziemy w kierunku ptaków, które szybko nas zauważają i wszczynają alarm.
Tu napotykam pierwszą trudność z moją czatownią bo nie do końca pamiętam jak złożyć konstrukcję a półmrok w tym wcale nie pomaga. Dopiero po około 5 minutach coś zaczyna wychodzić i po kolejnych 3 jest gotowa. Przykrywam dokładnie kolegę siatką maskującą po czym sam wsuwam się na paletę pod moim maskowaniem.

Ze względu na wczesną godzinę ptaki szybko się uspokajają i następuje cisza, czas dla nas na małą drzemkę. Drzemka jest niezwykle krótka, cały czas coś się dzieje ale niezwykle daleko. Ptaki przelatują, odzywają się, lądują w pobliżu, które dla naszych aparatów są niestety o wiele za daleko.
Czas mija a ja tracę nadzieję, że coś podejdzie, może jakaś czajka, mewa, łyska lub jakieś kaczki. Niestety nic takiego się nie wydarza choć czasem ptaki dają złudną nadzieję, iż podążają w naszym kierunku po czym szybko zawracają.

Tracąc nadzieję na jakiekolwiek zdjęcia postanawiam wycofać się z zasiadki, kolegę przenieść w inne miejsce po czym się wycofać. Tym sposobem mam nadzieję, że słynna zasada, że ptaki nie umieją liczyć zadziała. Operację przeprowadzamy bardzo sprawnie i "na polu bitwy" pozostaje Ptoq a ja liczę, że mu się poszczęści i wykona jakieś ciekawe zdjęcia.
Sytuację pogarsza pogoda, która się załamuje. Piękne poranne słońce przysłania gruba warstwa chmur, zaczyna wiać silny wiatr, ptaki gdzieś odlatują.
Postanawiamy zakończyć zasiadkę i poszukać lepszego miejsca na ptaki na kolejny dzień. Znajdujemy jedno lecz zbyt rozległe a ptaków zbyt mało. Z drugiej strony lepsze to niż nic więc wyznaczamy miejsca do leżenia na jutro po czym wracamy do domu aby przygotować się na popołudnie.

Krótka chwila odpoczynku i już trzeba się zbierać w drogę do miejscowości pod Wrocławiem gdzie można spotkać polskie papugi = Żołny, bajecznie kolorowe ptaki, które pierwszy raz w życiu widziałem 2 dni wcześniej.
Na miejscu ptaków nie widać, Ptoq-u wygląda na trochę niedowierzającego, że tu może spotkać ptaki których nigdy nie widział. Maszerujemy ze sprzętem, tym razem jest tego sporo mniej niż rano. Mamy siatki maskujące, moją mobilną czatownię, karimaty, worki z grochem i plecaki ze sprzętem fotograficznym.
Już w drodze na miejsce słyszę ich głos i widzę wysoko przelatującego osobnika. Ptoq potwierdza, że to żołna ale bardzo niepewnie, jakby nie był przekonany.
Wskazuje mu miejsce i szybko przygotowuje maskowanie, rozkładam karimatę aby było choć trochę wygodnie i już mam położyć czatownie przed upatrzonym drzewkiem gdy z niego w tej samej chwili odlatuje żołna a od Ptoq-a słyszę "właśnie miałem Ci mówić, że siedzi" :-)

Układamy się, nieruchomiejemy i czekamy z nadzieją, że niebawem się pojawią tak niesamowite ptaki. Jest skwar, słońce mocno przyświeca a ptaków nie ma. Sporadycznie słyszę ich głosy ale chyba wysoko nad nami.
Po około 40 minutach ląduje na gałązce po prawej przepiękna żołna z wielką ważką w dziobie. Ląduje z boku przysłonięta trawami więc nie mogę wykonać zdjęcia ale wpatruje się w nią aby jak najlepiej zapamiętać tak dziwnego ptaka, który wręcz nie pasuje do polskiego krajobrazu.
Kilka sekund później na gałązce idealnie przed moim obiektywem ląduje drugi ptak do którego podlatuje ten pierwszy z ważką. Ptaki wyglądały jakby maiły zamiar przekazać sobie zdobyć...jakby dumny samiec mówił do samicy: "popatrz jaką piękną zdobycz upolowałem i jest dla Ciebie". Niestety albo samica nie łapie się na jego podstęp albo on zmienia zdanie bo po kilku wyciągnięciach dzioba w jej stronę ostatecznie podrzuca ją do góry i zjada a po obu stronach dzioba wystają tylko wielkie skrzydła ważki, które również znikają w przepastnym dziobie żołny.
Następuje chwila spokoju, ptaki siedzą, przyglądają się okolicy i zapewne nam lecz bez większego zaniepokojenia. Ja nadal się wpatruje w nie jak w obrazek a Ptoq-u..hym nie widzę go choć leży może 4 metry ode mnie lecz wysokie trawy dobrze nas odgradzają. 

Nagle następuje coś czego się nie spodziewałem i nigdy u innych ptaków nie widziałem. To było jak puszenie się i przechylanie synchroniczne. Ptaki w tym samym czasie zaczęły się puszyć po czym przechylać w tę samą stronę co wyglądało przekomicznie. 
Obserwując ich zachowanie robię jeszcze kilka ujęć ale już bardzo statycznych a one zaniepokojone, najprawdopodobniej jakimś latającym drapieżnikiem znikają.



Po długim czasie, chyba dwóch godzin pojawiają się jeszcze na chwilę ale naprawdę krótką. Akurat spałem sobie gdy Ptoq woła do mnie starą ksywką z liceum a ja zaspany odpowiadam "co?". Po tym słyszę już tylko cichą odpowiedź kolegi: "już nic, odleciała".

Jest 19:00 i na nas już czas, zbieramy się by dojechać do Wrocławia a od następnego dnia rozpocząć kolejne polowanie na nie...nawet nie spodziewamy się jak szybko będziemy tu z powrotem.

Ciąg dalszy w części nr 2. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz